Prawie klasyki

Prawie klasyki
Kiedy wracałam do Poznania, myślałam czego chciałabym spróbować w tym tygodniu. W gąszczu różnorodnych propozycji na prowadzenie wysunął się Manekin. Zanim tutaj przyjechałam, wiele słyszałam o tym miejscu. Dużo pozytywnych opinii, tyle samo też negatywnych. Jedno jest jednak pewne, to bardzo popularny lokal, wzbudzający emocje i następny do odhaczenia na mojej liście. Niestety jednak, nie dane mi było przekonać się na własnej skórze o smaku tych słynnych naleśników. Wybrałam się tam dwukrotnie i dwukrotnie też musiałam obejść się smakiem lub czekać nawet kilkadziesiąt minut, ponieważ lokal był pełen ludzi przy stolikach i w kolejce. Zrezygnowana przypomniałam sobie o innej naleśnikarni, która mieści się tuż przy starym rynku. Taki biedniejszy Manekin - może to krzywdzące określenie, ale najtrafniej opisujące moim zdaniem. Gramofon, bo tak nazywa się lokal, jest nieduży ale całkiem fajnie urządzony. Kojarzące się z nazwą płyty przyklejone na ścianach i menu w takowej też formie. Zjemy tam naleśniki na słodko i wytrawnie, każdy nazwą ma coś wspólnego z muzyką. Ta muzyka nie ma jednak raczej nic wspólnego ze składnikami owych placków, a szkoda (np. country z mięsem mielonym?). Ja zamówiłam "salsę" z pesto, salami, mozzarella, świeżymi pomidorami i zielonymi oliwkami. Całość oceniam na 4+, smaczne pesto, przyzwoitej jakości salami (choć mogłoby być lepsze ale nie wymagajmy za dużo:), no i spora ilość mozzarelli. Minusik za to, że nie zaproponowano mi sosu, chociaż w menu zaznaczony jest jako dodatek (co wyczytałam po zjedzeniu połowy porcji).



Ostatnio pokusiłam się również o spróbowanie alternatywy dla testowanej przeze mnie wcześniej Ę RYBĘ, mianowicie Fiszka Fish And Chips. No i zgodnie z prognozami smakowało o wiele lepiej. Zamówiłam kawałki dorsza z frytkami i warzywami. Wszystko świeże, smaczne i co najważniejsze nie przesiąknięte tłuszczem z czym łatwo się spotkać w daniach tego typu. Jedyne do czego mam zastrzeżenia, że za mało czosnku w czosnku (sosie:) i jak dla mnie ryba była za mało słona, ale to już kwestia podniebienia. Miejsce przyzwoite, ale dla mnie w starciu z moim sieciowym faworytem w tej materii - North Fish, wypada jednak trochę słabiej. 




A później przyszedł czas na deser... I na tapetę wjechały gofry z Kramarskiej. Gofrownia 21, po której chyba spodziewałam się gwiazdki z nieba. Gofry takie same jak wszędzie, pewnie nawet jadłam lepsze. Nowością dla mnie i fajną rzeczą jest to, że podają również opcje wytrawne bądź z niespotykanymi w klasycznych gofrowniach dodatkami, np. masło orzechowe czy pieczone śliwki. Nieświadomie zamówiłam też inną nowość z którą się jeszcze nie spotkałam, gofr z wierzchu maczany w czekoladzie! Był to błąd, ponieważ w połączeniu z bitą śmietaną okazał się tak słodki, że dałam radę zjeść go tylko w połowie. Warto tam iść, chociażby właśnie dla różnorodności dodatkowych składników jakie proponują.



W mijającym już tygodniu przyszedł też czas na powtórną wizytę w Pyra Barze. Tym razem zjedzone zostały sławne poznańskie szare kluchy. Kolejny raz się nie zawiodłam, no i jaka syta porcja!




No i uwaga, w końcu spróbowałam najbardziej chwalonego kebaba o jakim słyszałam - Kraszkebab! Podobno najlepsze mięso jakie tam mają to karkówka, niestety podczas mojej wizyty mieli tylko cielęcinę. Na szczęście też była bardzo dobra. Mają super składniki, niespotykane raczej w kebabach, np mięta, rukola, papryczki japaleno i kręcone na miejscu sosy do wyboru do koloru. Dodatkowo można wybrać sobie smak wypiekanej przez nich tortilli. Ja wybrałam pomidorową i to chyba najlepsza tortilla jaką jadłam. Polecam, chociaż dla Szczecinian z rodzimym BarRabem pewnie nie wygra :)


I wreszcie klasyk, szwedzkie pulpeciki z Ikei. Jadłam je już wcześniej w Gdańsku i tutaj też mi smakowały. Jestem fanką restauracji Ikea, nie ma się co tu rozdrabniać.


A może wy znacie jakieś fajne miejsca w Poznaniu? :)

Kolejna porcja Poznania

Kolejna porcja Poznania
Minął kolejny tydzień w Poznaniu, a wraz z nim przybyło kilka nowych wrażeń kulinarnych. W tym tygodniu nie skupiałam się specjalnie na odkrywaniu nowych smaków, cały czas przeczesując obszar w moim sąsiedztwie. Tym sposobem odwiedziłam kilka lokali mniej lub bardziej godnych polecenia. 

A listę otwiera...

Para Bar - Obiad, po którym miałam ochotę kupić sobie koszyczek do gotowania na parze i ulepić podobne pierożki. Parabar podbił moje serce i podniebienie. Lokal, mimo, że niepozorny, prawie że ukryty w jednej z uliczek skutecznie przywołuje do siebie wielu fanów pierożków dim sum. Do wyboru w menu mamy 13 opcji pierożków, w tym po dwie wegańskie i bezglutenowe. Ja stawiam na te klasyczne, z wieprzowiną, porem i kolendrą. Kilka minut oczekiwania i otrzymuję zamówiony koszyczek pełen aromatycznych dim sum. W każdym z pierożków wyraźnie przebija się smak i aromat, świeżej kolędry, ciasto jest cienkie i idealne ugotowane a cały farsz jest smaczny i dobrze doprawiony. Danie jest lekkie i bardzo przyjemne. Do pierożków dostajemy wybrany sos (ostry lub łagodny), jemy oczywiście pałeczkami. Ja kompletnie nie potrafię się nimi obsługiwać, ale pyszne dim sumy nie dają mi się za długo nad tym zastanawiać. Polecam z czystym sumieniem!




Wyczesane Porki - Kolejne bardzo smaczne miejsce odwiedziłam już drugi raz w czasie mojego pobytu w Poznaniu i znów z opcją na wynos, ponieważ znajduje się dosłownie 3 minuty od mojego mieszkania. Mowa o Wyczesanych Porkach. Podobno to pierwsza i jedyna póki co porkownia w Polsce. Specjalizuje się w kanapkach z długo pieczoną, poszarpaną wieprzowiną w bułce własnego wypieku. W menu mają kilka pozycji klasycznych z dodatkami typu pikle, ser, prażona cebula, jak i również bardziej wyszukane połączenia smakowe z sosem jabłkowym, pieczonym jabłkiem czy w wersji orientalnej z sosem hoisin i pak choi. Ja próbowałam porka musztardowo-miodowego i z selerowym remoulade i muszę powiedzieć, że oba sę genialne. Wszystko oczywiście za sprawą bardzo dobrego mięsa. Dodatkowo trzeba podkreślić, że do kanapki można dobrać w zestawie pyszne belgijskie frytki, słyszałam, że jedne z lepszych w Poznaniu. Czekam z utęsknieniem na wieść o otwarciu podobnego lokalu w Szczecinie!






Spaghetti bar Piccolo - Miejsce do którego według mnie napewno nie warto specjalnie iść czy też oczekiwać od niego zbyt wiele. Przed wizytą tam czytałam recenzje na temat dań które serwują, więc nie nastawiałam się na ucztę dla podniebienia. Byłam poprostu głodna i po pracy szybko potrzebowałam czegoś do jedzenia. Tak się złożyło, że owy lokal znajduje się na mojej trasie powrotnej do domu. Dodatkowym plusem i motywacją do zaglądnięcia tam napewno są ceny. Skusiłam się na porcję bolognese, które kosztuje bagatela 5,8! Za taką cenę jestem zadowolona. Danie jest zjadliwe, w smaku podobne do tych słoikowych, które można kupić w supermarkecie. Koszt też podobny, tutaj jednak ciepłą porcję dostajemy w ekspresowym tempie. Dodatkowo w ofercie baru są różnej maści sałatki. Nie wiem czy przygotowują je na miejscu, ale ta którą zamówiłam, była chyba nawet lepsza niż spaghetti (chociaż również smakowała jak ze słoika). Nie opróżniłam talerzy w całości, nie było aż tak pysznie. Chodziło mi jednak o szybką szamkę i to otrzymałam. Polecam Piccolo (których w Poznaniu jest aż 10), dla niewymagających, ekstremalnie głodnych, pragnących zjeść tu i w tej sekundzie, no i tych, który mają któryś z ich barów po drodze.
Cała reszta nie powinna się nawet zastanawiać, żeby tam wejść.




Fudge Filosophy - super miejscówka dla łasuchów. Wypatrzyłam ich na instagramie, lokal prowadzą dwie dziewczyny, które na miejscu wyczarowują wspaniałe słodkości. Można u nich spróbować shake'ów z wybranymi słodkimi smakami (od płatków śniadaniowych przez ciastka, na rozmaitych batonach kończąc) lub specjalności zakładu zawartej w nazwie - fudge. W języku polskim fudge oznacza krówkę. Mi też po spróbowaniu najbardziej się z tą słodyczą skojarzyło, jednak nie jest to do końca to samo, a jedna słodka kostka w wybranym wariancie smakowym (a jest w czym wybierać!) jest w stanie nasycyć największego łasucha. Dodatkowo każdego dnia możemy trafić na inne specjały przygotowywane przez dziewczyny, cronutsy lub donutsy (we środy i czwartki) czy ciasta. Ja zachęcona instagramem poleciałam z nadzieją kupienia pączka we wtorek, musiałam się więc pocieszyć shake'iem i kostką fudge, ale napewno jeszcze tam wrócę ;)

Polecam zobaczyć instagrama dla pełnego obrazu sytuacji -> klik




Restauracja Chińskie Smaki - Dobra chińszczyzna za niską cenę, ale lokal sam w sobie jest bardzo nieciekawy. Kiedy tam przyszłam, nie było żadnego klienta, nie pachniało jedzeniem i panowała grobowa cisza. Przywitała mnie tylko sympatyczna Pani zza baru. Złożyłam zamówienie i do momentu kiedy nie przyniosłam go do domu i nie spróbowałam, bałam się, że będę tego żałować. Na szczęście miło się rozczarowałam a jedzenie było smaczne. Zwłaszcza sajgonki, których farsz nie był pulpą mięsa mielonego. Zamiast tego w środku znalazłam duże kawałki wieprzowiny i warzyw. Nie jestem ekspertem, ale po moich doświadczeniach z podobnymi tanimi barami chińskimi wnioskuję, że raczej podają sajgonki mrożone a nie świeże. Tutaj jednak mam wrażenie jest zgoła inaczej i to się chwali. Drugie zamówione przeze mnie danie, kurczak w sosie o nazwie bliżej niezapamiętanej, też przyzwoite. Ogólnie miejsce zraża strasznie swoim wyglądem ale na wynos zdaje egzamin. 



Bar Tylko u Nas - Gorąco polecane miejsce na fejsbukowej grupie "Gdzie zjeść w Poznaniu?". Kiedy więc po pracy naszła mnie ochota na domowe jedzenie przypomniałam sobie o tej knajpce przy Starym Rynku. W menu mają kilka pozycji, wszystko w granicach kilkunastu złotych. Gdy zastanawiałam się co wybrać, zauważyłam, że prawie wszyscy przy wielkim, wspólnym stole zajadają się schabowymi. Decyzja zapadła, na stół wjechał kolejny syty kotlet. Naprawdę syty. Porcje są spore, a wybrałam wariant "mały" w cenie 12zł. Razem z towarzyszącym mi znajomym zastanawialiśmy się jak muszą wyglądać porcje duże, skoro każde z nas najadło się tym "małym" kotlecikiem. W każdym razie jedzonko naprawdę jak "u dziadka", jak głosi podpis na logo lokalu. Ceny super w stosunku do jakości, nie jest to klasyczne, barowe jedzenie bez smaku, ale apetyczne, doprawione i dobrej jakości. Błogosławieństwo dla studentów wyrwanych z rodzinnych domów z dala od gotującej mamy czy babci :) 



***


A na dokładkę coś ze Szczecina - Pizzeria La Fragola w Podjuchach. Dla mnie najlepsza pizza ever, polecam wszystkim z Prawobrzeża! 




Smacznego! 





Pierwszy talerz domowy

Pierwszy talerz domowy

Po pierwsze primo, nie jestem kucharzem. Nie znam większości kulinarnych zasad, nie wiem jakich smaków teoretycznie nie powinno się łączyć, ani jakie zioła pasują do jagnięciny. Wielu składników nigdy nie widziałam na oczy. Jednak czasem udaje mi się ugotować coś smacznego. W kuchni jestem spontaniczna, potrafię dziesięć razy zmienić przepis, źródło inspiracji i całą koncepcję dania. Nie zawsze wychodzi mi to na dobre, ale dzięki temu ciągle uczę się czegoś nowego. 

Dzisiaj z okazji weekendowego pobytu w domu, stęskiona za moją przepiękną, malutką kuchnią postanowiłam ugotować coś innego niż zwykle. Pierwszym pytaniem mojego lubego po otrzymaniu ode mnie wiadomości o obiedzie było oczywiście "A to coś z mlekiem kokosowym?". Otóż nie. Kocham kuchnię azjatycką i najczęściej gotuję właśnie coś w tych klimatach, ale dzisiaj pokusiłam się o prawie polskie smaki zawarte w warzywach korzeniowych. Główną rolę zagrała podsmażona polędwiczka wieprzowa.




Alma zaopatrzyła mnie w niezbędne produkty do zrobienia puree z batatów, salsy pietruszkowo-miętwo-ogórkowej i pieczonych buraków. Gdzieś tam w tłumie znalazł się jeszcze brokuł, który na talerzu dodaje wspaniałego koloru całemu daniu.




Dla mnie przepis na danie jest proste, zrób puree, upiecz i pokrój plastry buraka, zmiksuj salsę, usmaż mięso, podgotuj brokuły no i ułóż wszystko na talerzu. Przepisu nie zamieszczam, bo nie ma na to przepisu. Improwizacja totalna, tak definiuję to danie. Przeczytałam tu, tam zobaczyłam zdjęcie i oto jest.
Jeśli jednak chcielibyście od czasu do czasu jakiś rozbudowany, dokładny przepis dajcie cynk, pomyślimy co da się zrobić. Ja tymczasem lecę jeść i Wam również życzę smacznej soboty! :)




Kilka talerzy poznańskich

Kilka talerzy poznańskich
         Nie wiem kiedy wyjdę z podziwu, pewnie jeszcze trochę czasu musi minąć, ale ogrom restauracji i olbrzymiego wyboru kulinarnego w Poznaniu jest dla mnie czymś fantastycznym. Ze smutkiem myślę tylko, że przez następne półtora miesiąca, które tu spędzę, nie zdążę spróbować wszystkich tych pysznych zapewne rzeczy, których na próżno szukać w Szczecinie. Ubolewam, bo mimo czterech tygodni spędzonych w Pyrlandii, zjadłam dopiero jej namiastkę.
        Mam to szczęście (a może nieszczęście, o czym zaraz), że moje mieszkanie znajduje się w centrum starego miasta, a więc wiele dobrych knajp znajduje się w zasięgu paru kroków. Wspomniałam o nieszczęściu, ponieważ tyle samo znajduje się np. na Jeżycach, w tym słynny i ponoć najlepszy Kraszkebab, do którego jakoś nie mogę dojechać. Niemniej jednak, będąc już w okolicach rynku, postanowiłam od nich zacząć rozeznanie w temacie jedzenia. Na pierwszy ogień poszedł Fat Bob Burger, który cieszy się opinią najlepszej burgerowni w mieście. Czy jest najlepszy? Nie mam jeszcze porównania, ale naprawdę jest dobry. Lokal znajduje się w jednej z uliczek odchodzących od rynku. Raczej skromny, w środku znajdziemy trzy stoliki i barek z drewnianymi hokerami. Wystrój przyjemny i na czasie, menu przedstawione w fajnej formie deski. Co do głównej atrakcji czyli burgerów, FBB oferuje ciekawe kompozycje z dodatkami typu krążki cebulowe, dżem chilli czy grzyby. To jednak, co najbardziej ich odróżnia od bugerów, które jadłam wcześniej, to wypiekane na miejscu bułki, które są jednocześnie i chrupiące i bardzo miękkie - i tutaj piątka dla Was FBB! Mają też frytki, które wywołały we mnie z początku mieszane uczucia, jednak po drugim razie jestem już ich fanką. Smakują inaczej niż tradycyjne, w zasadzie nawet trudno mi określić jak, to jedna z tych rzeczy, które poprostu trzeba spróbować. Podoba mi się też, że pytają o stopień wysmażenia mięsa, chociaż to podobno standard w Poznaniu. Pieśni pochwalne, które do mnie dotarły nie były przekłamane. Po dwóch wizytach, bilans dwóch pustych talerzy daje Fat Bobowi niekwestionowane zwycięstwo nad moim żołądkiem. Polecam!












      W ostatnim czasie, odwiedziłam jeszcze kilka innych miejsc, o których w telegraficznym skrócie.


The Mexican - sieciówka na Kramarskiej, zaraz obok Fat Boba. Jestem absolutnie zakochana po uszy w wystroju! W ciepły letni wieczór poczułam się jak w prawdziwym Meksyku. Klimat panujący w restauracji, stroje obsługi... chyba zapadło mi to w pamięć bardziej niż jedzenie, które jednak też jest bardzo dobre. Do drinka ze zdjęcia dołączone jest iście meksykańskie zdjęcie w sombrero i zawiścięcie na suficie razem z innymi poszukiwanymi. Moje żółte wdzianko na zdjęciu poniżej, to serwetkofartuszek, który dostałam gdy zamówiłam fajitas, aby się nie pobrudzić :) 







Lodziarnia Kolorowa - Zanim się do niej wybrałam, widziałam wielokrotnie kolejki na kilkanaście osób. Wiedziałam, że to zwiastun dobrego smaku, w końcu tyle osób nie może się mylić. No i mają rację, dzisiaj też spróbowałam i to naprawdę najlepsze lody jakie jadłam. Można się razem z nimi rozpuścić z rozkoszy :)




Ę RYBĘ - Słyszałam sprzeczne opinie, jednak chciałam przekonać się na własnej skórze. No i raczej więcej niestety tam nie wrócę. Kawałki ryby poprawne, jednak "nie urywają". Frytki trafiły do mnie nie świeżo usmażone lecz z lady grzewczej więc minus totalny. Kalmar burger też nie uratował sytuacji, ale był ok. Nie odradzam ale też nie polecam.



Pyra Bar - Super miejscówka! Jak Poznań to oczywiście pyry z gzikiem, no i mimo, że się nie spodziewałam, to pierwsza klasa. Próbowałam też jednej z zapiekanek i również bardzo dobre. Napewno jeszcze pojawią się ziemniaczki na blogu :)





Guac'n'ole - fast food meksykański. Chciałam bardzo spróbować taco, którego nigdy nie jadłam, dlatego kiedy zobaczyłam ten lokal na Malcie długo się nie zastanawiałam. Wrażenia całkiem w porządku jak na bar szybkiej obsługi, jedyne zastrzeżenie do nieroztopionego sera. Napewno jeszcze wrócę aby spróbować ich tortilli.




Co na ławę?

Co na ławę?
       Podobno kawa na ławę, a co z talerzami? 
Długo nosiłam się z zamiarem założenia bloga, dużo razy rezygnowałam z tego pomysłu. Nadszedł jednak ten dzień kiedy poczułam impuls i o to jesteśmy! Ja i moje talerze.               
      Pierwsze razy zawsze są najtrudniejsze, wpominamy je z zażenowaniem lub z uśmiechem politowania. Mam nadzieję, że to nie czeka tego postu, dlatego też nie będę się rozdrabniać. Na tym blogu chciałabym dzielić się z Wami moimi ulubionymi smakami, domowymi i tymi których spróbujecie "na mieście". Zwiastuny podobnie jak owe pierwsze razy też trwają ledwie chwilę, dlatego gwoli zakończenia zostawiam Wam insta mix zdjęć prezentujący zarys tego co czeka Was na blogu.
















Mam nadzieję, że sprowokowałam chociaż trochę Wasze zmysły i narobiłam smaka na kolejny post. Tymczasem wyruszam na poszukiwanie inspiracji na Stary Rynek w Poznaniu :) 

Do kolejnego przeczytania! - M.